To dziś. Właśnie dziś mijają 4 lata odkąd potajemnie przywiozłam Limona do domu :) 4 lata odkąd zakomunikowałam domownikom: "to jest Limon, od dzisiaj będzie z nami mieszkał". 4 zarazem wspaniałe i ciężkie lata. Ale teraz wiem, generalnie wiedziałam to już dawno temu, że gdybym miała wybór zrobiłabym to jeszcze raz. Ponieważ Limon jest najlepszą 'rzeczą' jaka spotkała mnie w życiu.
Opowiem wam w skrócie naszą wspólną historię ;)
Początki jak wiadomo zawsze są trudne. Szukałam psa już od jakiegoś czasu (od lutego mniej więcej, ale wszystkie hodowle i pseudohodowle były zbyt daleko, żebym mogła to zrobić potajemnie) i muszę to napisać, znalazłam psa na allegro. Nie był to Limon, tylko jego przyrodnie rodzeństwo. Napisałam do właścicielki, ponieważ miała stadko około 7 ośmiotygodniowych przepięknych czarno - białych maluchów, które od razu mnie urzekły. Po kilku rozmowach wyszło na jaw, że ma jeszcze 2 białych samców, ale mają już prawie 5 miesięcy... Po kolejnych kilku rozmowach zdecydowałam się na białego (głównie dlatego, że zdaniem właścicielki białe były spokojniejsze) a później cała reszta szła już lawinowo! Od decyzji do odbioru psa nie minęło nawet 48h. Kobieta tak bardzo chciała się już pozbyć tych podrostków, że nawet podwiozła mi psa około 70 km (połowa trasy). Oczywiście nic nie wzbudzało moich podejrzeń, byłam szczęśliwa, że w końcu, po tylu wyczekanych latach, będę miała psa o którym zawsze marzyłam! Ponieważ był to mój pierwszy świadomy pies, nie było dla mnie ważne czy ma papiery czy nie. Nie chciałam go wystawiać, więc teoretycznie nie były mi potrzebne (teraz zupełnie zmieniłam zdanie na temat pseudohodowli). Przywiozłam psa, w domu rozpętało się, spodziewane przeze mnie, piekło. Ale po tygodniu już było ok. Limon podbijał serca wszystkich. Był kochanym szczeniorem, nic nie niszczył, nie szczekał, nie gryzł, nie kopał dziur, nie był nachalny - wystarczała mu tylko Twoja obecność, a mizianie? Mizianie sobie daruj :P
I w taki spokojny sposób toczyliśmy swój żywot, aż do momentu dorastania (Limona, nie mojego :P). W związku z tym, że mam blisko do lasu, było to nasze ulubione miejsce spacerowe. Niestety Limon twierdził, że do lasu nie idzie się na spacer, tylko na polowanie. Nie miałabym nic przeciwko, ale zaczął uciekać, łazić za tropami i mieć mnie w głębokim poważaniu. Gdy już wracał, to nie przychodził do mnie, tylko tak na bezpieczną odległość - "widzisz mnie? Ok, ale mnie nie złapiesz". Strasznie zaczęło mnie to wkurzać, bo nie wyobrażałam sobie mieć Malamuta i prowadzać go tylko i wyłącznie na smyczy. Wzięłam się więc do roboty, poczytałam trochę o hierarchii, o szkoleniu, nawet trochę behawiorystyki liznęłam i zaczęłam wprowadzać pewne zasady. Niestety niewiele pomagało, nie wiem czemu. Albo ja nie wiedziałam jak to robić i popełniałam błędy na samym początku, albo Limon stwierdził - "bujaj się! Nie opłaca mi się to!". I tak trafiliśmy na szkolenie.
O szkoleniu naszym to mogłabym całą książkę napisać :P Opiszę tylko pokrótce. W związku z tym, że Limon miał już ponad rok jak poszliśmy na szkolenie, nie mogliśmy chodzić do grupy dla szczeniaków, a chwilowo nie było grupy początkującej dla dorosłych psów, trafiliśmy więc do grupy średnio zaawansowanej. Jeszcze pamiętam jak Gosia do mnie powiedziała: "na pierwszych zajęciach waszym zadaniem będzie skupienie całej uwagi Limona na Tobie, podczas gdy dookoła psy będą pracować. Malamuty to trudna rasa, więc nie przejmuj się jak wam się to dziś nie uda, to może trochę potrwać". Wielkie było nasze zaskoczenie, gdy po niecałych 10 minutach Limon miał w nosie wszystko tylko nie mnie i parówkę :P Zaczęliśmy więc pracować tak jak inni i wcale nie odstawaliśmy zbytnio ;D Po kilku miesiącach wyszła propozycja abyśmy spróbowali się w psich sportach, czyli w PT i OBI. Ja z niechęcią się zgodziłam i w marcu następnego roku mieliśmy za sobą pierwszy egzamin PT :) Później poszło jak burza! Zawody w klasach 0 i 1OBI to były nasze zawody. Nigdy nie schodziliśmy z podium. Podobnie jak w PT2. Zahaczyliśmy nawet o zawody agility :) Odnaleźliśmy w tym wspólne pasje. Gdyby nie to, że podczas zajęć czy zawodów Limonowi ogon cały czas chodzi i widać po nim, że to lubi, to dawno byśmy z tego zrezygnowali. Pozwolił mi nawet połączyć moje 2 największe miłości, czyli jego samego i konie <3 Jazda w teren stała się moją najukochańszą formą wyprowadzania psa na spacer!
Dzięki tym sportom poznaliśmy wielu super ludzi i super psów! Dzięki tym sportom wiem, że nie zamieniłabym mojego psa na żadnego innego (nawet jeżeli gwarantowałby mi ktoś, że z tym drugim wygram mistrzostwa świata!) On daje mi siłę, by się codziennie podnosić z łóżka, ponieważ on wkłada całe to swoje małe, a zarazem ogromne serducho w to co robimy! Nie wiem gdzie bym teraz była, gdybym Ciebie nie miała, ale nie chcę tego wiedzieć, bo wiem, że bez ciebie byłabym niekompletna. Kocham!
Opowiem wam w skrócie naszą wspólną historię ;)
Początki jak wiadomo zawsze są trudne. Szukałam psa już od jakiegoś czasu (od lutego mniej więcej, ale wszystkie hodowle i pseudohodowle były zbyt daleko, żebym mogła to zrobić potajemnie) i muszę to napisać, znalazłam psa na allegro. Nie był to Limon, tylko jego przyrodnie rodzeństwo. Napisałam do właścicielki, ponieważ miała stadko około 7 ośmiotygodniowych przepięknych czarno - białych maluchów, które od razu mnie urzekły. Po kilku rozmowach wyszło na jaw, że ma jeszcze 2 białych samców, ale mają już prawie 5 miesięcy... Po kolejnych kilku rozmowach zdecydowałam się na białego (głównie dlatego, że zdaniem właścicielki białe były spokojniejsze) a później cała reszta szła już lawinowo! Od decyzji do odbioru psa nie minęło nawet 48h. Kobieta tak bardzo chciała się już pozbyć tych podrostków, że nawet podwiozła mi psa około 70 km (połowa trasy). Oczywiście nic nie wzbudzało moich podejrzeń, byłam szczęśliwa, że w końcu, po tylu wyczekanych latach, będę miała psa o którym zawsze marzyłam! Ponieważ był to mój pierwszy świadomy pies, nie było dla mnie ważne czy ma papiery czy nie. Nie chciałam go wystawiać, więc teoretycznie nie były mi potrzebne (teraz zupełnie zmieniłam zdanie na temat pseudohodowli). Przywiozłam psa, w domu rozpętało się, spodziewane przeze mnie, piekło. Ale po tygodniu już było ok. Limon podbijał serca wszystkich. Był kochanym szczeniorem, nic nie niszczył, nie szczekał, nie gryzł, nie kopał dziur, nie był nachalny - wystarczała mu tylko Twoja obecność, a mizianie? Mizianie sobie daruj :P
I w taki spokojny sposób toczyliśmy swój żywot, aż do momentu dorastania (Limona, nie mojego :P). W związku z tym, że mam blisko do lasu, było to nasze ulubione miejsce spacerowe. Niestety Limon twierdził, że do lasu nie idzie się na spacer, tylko na polowanie. Nie miałabym nic przeciwko, ale zaczął uciekać, łazić za tropami i mieć mnie w głębokim poważaniu. Gdy już wracał, to nie przychodził do mnie, tylko tak na bezpieczną odległość - "widzisz mnie? Ok, ale mnie nie złapiesz". Strasznie zaczęło mnie to wkurzać, bo nie wyobrażałam sobie mieć Malamuta i prowadzać go tylko i wyłącznie na smyczy. Wzięłam się więc do roboty, poczytałam trochę o hierarchii, o szkoleniu, nawet trochę behawiorystyki liznęłam i zaczęłam wprowadzać pewne zasady. Niestety niewiele pomagało, nie wiem czemu. Albo ja nie wiedziałam jak to robić i popełniałam błędy na samym początku, albo Limon stwierdził - "bujaj się! Nie opłaca mi się to!". I tak trafiliśmy na szkolenie.
O szkoleniu naszym to mogłabym całą książkę napisać :P Opiszę tylko pokrótce. W związku z tym, że Limon miał już ponad rok jak poszliśmy na szkolenie, nie mogliśmy chodzić do grupy dla szczeniaków, a chwilowo nie było grupy początkującej dla dorosłych psów, trafiliśmy więc do grupy średnio zaawansowanej. Jeszcze pamiętam jak Gosia do mnie powiedziała: "na pierwszych zajęciach waszym zadaniem będzie skupienie całej uwagi Limona na Tobie, podczas gdy dookoła psy będą pracować. Malamuty to trudna rasa, więc nie przejmuj się jak wam się to dziś nie uda, to może trochę potrwać". Wielkie było nasze zaskoczenie, gdy po niecałych 10 minutach Limon miał w nosie wszystko tylko nie mnie i parówkę :P Zaczęliśmy więc pracować tak jak inni i wcale nie odstawaliśmy zbytnio ;D Po kilku miesiącach wyszła propozycja abyśmy spróbowali się w psich sportach, czyli w PT i OBI. Ja z niechęcią się zgodziłam i w marcu następnego roku mieliśmy za sobą pierwszy egzamin PT :) Później poszło jak burza! Zawody w klasach 0 i 1OBI to były nasze zawody. Nigdy nie schodziliśmy z podium. Podobnie jak w PT2. Zahaczyliśmy nawet o zawody agility :) Odnaleźliśmy w tym wspólne pasje. Gdyby nie to, że podczas zajęć czy zawodów Limonowi ogon cały czas chodzi i widać po nim, że to lubi, to dawno byśmy z tego zrezygnowali. Pozwolił mi nawet połączyć moje 2 największe miłości, czyli jego samego i konie <3 Jazda w teren stała się moją najukochańszą formą wyprowadzania psa na spacer!
Dzięki tym sportom poznaliśmy wielu super ludzi i super psów! Dzięki tym sportom wiem, że nie zamieniłabym mojego psa na żadnego innego (nawet jeżeli gwarantowałby mi ktoś, że z tym drugim wygram mistrzostwa świata!) On daje mi siłę, by się codziennie podnosić z łóżka, ponieważ on wkłada całe to swoje małe, a zarazem ogromne serducho w to co robimy! Nie wiem gdzie bym teraz była, gdybym Ciebie nie miała, ale nie chcę tego wiedzieć, bo wiem, że bez ciebie byłabym niekompletna. Kocham!
Chciałam jeszcze podziękować. Gosi, za to, że pokazała mi że można. Agnieszce, Przemkowi i Fadusiowi, za to, że jesteście i że Limon ma najfajniejszego kumpla na świecie! Magdzie i Aresowi za wspólne spacery. Asi i Magdzie za to, że odrodziły we mnie wiarę w Limona i pokazały, że można zrobić jeszcze więcej, trzeba tylko chcieć. Marzenie za ostatnią pomoc, bez której byłoby z nami marnie ;) Ani, Monice, Natalii i innym, którzy nas wspierali i kibicowali nam, właśnie za to wsparcie. No i przede wszystkim naszej Marcie - Tyśce! Za pomoc od samego początku :* Dziękuję również pozostałym, których zapomniałam wymienić i przepraszam za to, za rok się poprawię! ;)